XXXIX

Od samego rana w szkole panował nieopisany gwar. Uczniowie biegali po korytarzach w bliżej nieokreślonych kierunkach lub spotykali się z małych grupkach, zalegając parapety okienne albo cudem znalezione puste jeszcze kąty. Chociaż godzina była wczesna, a do oficjalnego pożegnalnego obiadu pozostało jeszcze sporo czasu, dzieci wyglądały, jakby właśnie wybijała ich ostatnia minuta i koniecznie trzeba było w niej zmieścić wszystkie niedokończone jeszcze sprawy.

- Mam wrażenie, że to świat zmierza ku końcowi, a nie świętujemy zakończenie roku szkolnego. Zupełnie nie rozumiem, gdzie im wszystkim tak się spieszy. - Ron westchnął, gdy kolejny uczeń potrącił go w biegu, mrucząc niewyraźne „przepraszam”. Już nawet nie miał siły upominać i zwracać uwagę, że po korytarzach się nie biega!

- Och, wymiana liścików, adhesów, ostatnie wyznania. Komuś coś trzeba oddać, a od kogoś koniecznie pożyczyć. Nie mów, że nigdy tego nie hobiłeś. - Fabien stojący pod jednym z okien, uśmiechnął się lekko. - Wakacje zawsze były bahdzo ekscytującym wydarzeniem.

- Tylko czy muszą mnie przy tym tratować? - Weasley z refleksem godnym byłego aurora chwycił za kołnierz przebiegającego obok w iście sprinterskim tempie chłopca. - Panie Sundray, czy ja wyglądam na kolumnę? - Potrząsnął głową i westchnął, gdy dzieciak wytrzeszczył na niego oszołomione spojrzenie. - Nie! Nie wyglądam! Więc bardzo proszę, nie okręcać się wokół mnie, jakbym ją przypominał.

- Bo Brian mnie gonił. - Uczeń usiłował się oswobodzić, jednocześnie wykręcając głowę i zerkając za siebie, na stojącego za rogiem jasnowłosego chłopca.

- To może by pan łaskawie zaczekał na kolegę, skoro już pana ściga? - Ron puścił wreszcie kołnierz i pozwolił dziecku odetchnąć.

- Ale on chce zabrać mojego Posępnego Jeźdźca!

- Kogo? - Weasley zamrugał oczami zaskoczony.

- Posępnego Jeźdźca, Ron. - Hermiona przewróciła oczami. - To taka figurka, wykonana jest ze specjalnego materiału i wygląda jak miniaturowy duch na koniu.

- Duch? - Rudzielec zamrugał ponownie.

- Och, nie prawdziwy. To zabawka. Małe, półprzeźroczyste, galopuje i wydaje jęcząco potępieńcze odgłosy - wyjaśniła dziewczyna spokojnie.

- A... - Weasley odchrząknął i skinął głową, jakby wszystko było dla niego jasne, co było po prostu wierutnym kłamstwem, gdyż zupełnie nie wiedział, o co chodzi. - Jeźdźca, tak. Oczywiście. - Spojrzał na wiercącego się obok ucznia. - Dogadajcie się jakoś. Może pan weźmie konia, a kolega zmorę? Zawsze jest jakiś wyjście - dodał profesorskim tonem. - I proszę nie biegać! Korytarze to nie ogród ani plaża!

- Emm… No. - Chłopiec skinął głową, patrząc na niego jak na wariata i odwróciwszy się na pięcie, pognał w kierunku głównej sali. Głośny tupot za plecami Rona, świadczył o tym, że Brian już pobiegł jego śladami.

- Mówiłem… nie biegać. - Ron jęknął cicho i oparł się o ścianę. - No co? - Rzucił skwaszone spojrzenie w kierunku chichoczącej Hermiony i wyraźnie rozbawionego Fabiena.

- Posępnego i jego konia nie da się hozdzielić. - Francuz podszedł do niego i poklepał go po ramieniu. - Zginęli obaj i są związani ze sobą na wieczność. To staha legenda, któha ostatnio hobi oghomna fuhhohe wśhód dzieciaków. Założę się, że Bhian ma u siebie hytualistę i dlatego tak pożąda Jeźdźca.

- Rytualistę? To jakaś gra w egzorcyzmy? - Ron był w tym temacie zupełnie nieuświadomiony. Przez te wszystkie lata, jego ukochanymi grami nadal pozostały eksplodujący dureń i szachy czarodziei i nie zanosiło się na to, aby cokolwiek miało się zmienić.

- Rytualista to figurka maga, który może pokonać Jeźdźca, posiada mściwy oręż i zagładę. Najnowsza zabawka ma też podobno moc przywołania i walczy za pomocą zjaw. Bardzo popularne wśród uczniów. - Hermiona najwyraźniej była dość dobrze obeznana w dziecięcych zabawach.

- Jestem na to za stary. - Ron jęknął cierpiętniczo. - Za moich czasów szachy były jedyną morderczą grą.

- Haczej sthategiczną. - Fabien odsunął jakiś zbłąkany kosmyk z twarzy.

- Jak zwał tak zwał. - Weasley wzruszył ramionami. - Na szczęście to już ostatni dzień, a przed nami ponad dwa miesiące ciszy i spokoju. - Spojrzał z zadowoleniem na Francuza. - A przed tobą nie. - Uśmiechnął się szeroko. - Bo ty właśnie zaczynasz swoją drogę przez mękę. Na którą macie świstokliki?

- Na szesnastą. - Fabien oparł się o ścianą obok rudzielca. - Poza tym, to nie ja będę się nimi zajmował. Wynająłem już opiekunów, którzy zapewnią im hozhywkę i bezpieczeństwo przez całe wakacje.

- Farciarz.

- Haczej zapobiegliwy Samahytanin. - Francuz zachichotał bezwstydnie. - Nie będę miał czasu na bycie nianią, Michael do mnie przyjeżdża. - Jego spojrzenie stało się lekko rozmarzone. - To będą dwa cudowne miesiące. Będziemy pławili się w hozkoszy, popijali ją szampanem i wzmacniali ciało świeżymi khewetkami.

- Ble, ohyda. - Ron skrzywił się odruchowo.

- Słucham?

- Ron! - Zarówno Hermiona jak i Fabien spojrzeli na niego z oburzeniem.

- No co, nienawidzę krewetek. - Weasley obrzucił ich zaskoczonym spojrzeniem.

- Och… - Fabien uśmiechnął się miękko, rozluźniając spięte nagle ramiona. - Hozumiem. A wy? Co będziecie hobić?

- Dziś jedziemy do moich rodziców na tydzień. - Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie.

- Hachunek sumienia już zhobiłeś mam nadzieję? - Mężczyzna otworzył szeroko oczy.

- Fabien! Nie mów mu takich rzeczy! - Hermiona spojrzała na niego zgorszona. - Już i tak zachowuje się, jakby szedł na ścięcie.

- Niewielka różnica - mruknął Ron.

- Pocieszające jest to, że nie ma szans, aby cię przeklęli lub przez przypadek podali eliksih na impotencję. - Fabien zachichotał cicho, pocierając ramię, w które uderzyła go Hermiona.

- Faceci! - prychnęła. - Lepiej zajęlibyście się czymś pożytecznym. - Z furkotem odwróciła się i odeszła w kierunku pokoju nauczycielskiego.

- Chyba się obhaziła. - Francuz spojrzał na Rona z niepokojem.

- Przejdzie jej. - Weasley wzruszył ramionami. - Poboczy się chwilę i zapomni, a mnie i tak nie minie sąd ostateczny, już takie moje pechowe szczęście.

- Podejdź do tego jak auhoh, w końcu nie haz byłeś na niebezpiecznych misjach.

- Taa… chociaż w tej chwili wolałbym oswajać Aragoga, niż rodziców Hermiony. - Ron wzdrygnął się i spojrzał na Fabiena, który patrzył na niego pytająco. - Opowiem ci później, lepiej chodźmy za nią, zanim jej złość osiągnie stan krytyczny. - Uśmiechnął się blado i pociągnął mężczyznę w kierunku, w którym przed chwilą zniknęła dziewczyna.

***

- Błękitna, czy zielona? - Draco krytycznie przyglądał się dwóm szatom wiszącym na drzwiach szafy.

- Wszystko jedno. - Harry machnięciem różdżki zawiązał swoje czarne, skórzane buty i poprawił nogawkę spodni.

- Nie, Harry, nie wszystko jedno. - Malfoy spojrzał na niego zniecierpliwiony. - Dziś jest zakończenie roku. Przyznanie pucharu, czeka cię przemowa i wszystkie oczy, zarówno nauczycieli jak i uczniów, nie żeby ci ostatni znali się na modzie, będą skierowane na ciebie. Ja siedzę obok, ja jestem twoim mężem, ja jestem zastępcą, a więc oczywistym jest, że na mnie również będą patrzyli. Czy to jest dla ciebie jasne?

- Właściwie, nie bardzo. - Harry podniósł się i z wieszaka zdjął czarno-bordową szatę. - Przecież i tak widzą nas codziennie, więc co to za różnica?

- Zasadnicza! To święto szkoły, szczególna okazja! - Draco przesunął ręką po włosach. - To która?

- Szara.

- Nie, Harry, nie pytam o szarą. Pytam: niebieska czy zielona! - Ślizgon przyłożył obydwie szaty do siebie, potrząsając nimi wymownie. - Więc?

- Szara z tym czarnym, roślinnym ornamentem.

- Dlaczego? - Draco opuścił ramiona, pozwalając drogiej materii omieść podłogę.

- Bo pasuje do twoich oczu. - Harry wzruszył ramionami.

- Haroldzie Jamesie Potterze Malfoyu, ja mam niebieskie oczy. Niebieskie jak niebo, błękitne jak moja nieskalana krew. Nie przyziemnie szare! - Malfoy spojrzał na niego z niesmakiem.

- A wiesz, to zależy, w tej chwili są szare i założę się, że dopóki ostatni uczeń nie opuści tej szkoły, nie zmienią barwy. - Harry uśmiechnął się wymownie.

- Nieprawda. - Draco rzucił ubrania na łóżko i szybkim krokiem powędrował do łazienki. - Udowodnię ci, że… - W pomieszczeniu zapadła cisza.

- Draco? - Harry zapanował nad cisnącym się na usta chichotem i poszedł za nim. W drzwiach przystanął i opierając się o futrynę, zapytał z ciekawością. - I jakie są?

- Zamknij się.

- Mówiłem, są szare.

- Absolutnie nie! - Malfoy naciągnął skórę na policzku, wgapiając się w zwierciadło.

- On ma rację. - Lustro ziewnęło potężnie. - Są takie jakby pochmurne.

- Znalazł się kolejny znawca. Są jak stare, arystokratyczne srebro. Chociaż to zupełnie nieprawdopodobne. - Wyprostował się i zamrugał gwałtownie. - Zawsze były niebieskie.

- To by się zgadzało. - Harry potarł brodę w geście zamyślenia. - Jesteś chodzącym przykładem samouwielbienia. Patrzysz w lustro i od razu jesteś zadowolony, dlatego są niebieskie. Teraz się niepokoisz, a to coś zupełnie innego.

- Zmieniam kolory jak cholerny kameleon? - Draco spojrzał na niego z niedowierzaniem.

- Mniej więcej. - Potter wyszczerzył się radośnie.

- To nawet ciekawe zjawisko - zaszemrało lustro. - Poznaj nastrój faceta po kolorze jego oczu. Raz miałem nawiedzonego właściciela. Ten to był dopiero ciekawym przypadkiem. Jego oczy zmieniały się jak kalejdoskop. Dobre medium mogło wyczytać z nich wszystko. Raz były pożądliwe, raz ukrywały coś na dnie, raz błyskały złością, a raz… tak, to była chyba czułość. Facet miał psa, przeważnie go dręczył, ale czasami potrafił go pogłaskać, a wtedy zwierzę łaziło za nim z błogim wyrazem mordy. Oczywiście do następnego kopniaka. Chociaż… jakby tak pomyśleć, to psisko też było nienormalne, w końcu normalny magiczny psidwak już dawno by go pogryzł i wyniósł się w cholerę.

- Urzekła mnie twoja historia. - Draco spojrzał na zwierciadło, poprawiając przy tym kosmyk włosów. - Jak to mówią mądrzy ludzie, kto z kim przestaje, takim się staje.

- No tak, psidwak na początku też wydawał się normalny. - Zwierciadło najwyraźniej wciąż bawiło w krainie wspomnień.

- Powiedzmy, że on mówił o psie - mruknął Harry, przesuwając się, gdy Malfoy zamaszystym krokiem opuścił łazienkę. - Ale to naprawdę wiele tłumaczy.

- Tak, tak. Pamiętam dobrze, psidwak zgłupiał przy opętanym właścicielu. Chociaż facet, o ile pamiętam, nie miał szarych oczu, co oczywiście świadczy na korzyść Adonisa. - Lustro nadal przebywało poza rzeczywistością.

- Zapewne błyskały czerwienią - Harry pokręcił bezradnie głową. Rozmowa osiągnęła kolejny poziom absurdu.

- Czerwienią? Nie, to była chyba czerń… Tak, miał takie bezdenne…

- Harry! - Wspomnienia zwierciadła przerwał wrzask Draco. Potter odwrócił się w jego kierunku, podskakując lekko.

- Co?

- Szary z czarnym wykończeniem czy gołębi z grafitowym? - Na środku sypialni Malfoy kontemplował kolejne dwie szaty. Harry bezradnie przesunął ręką po twarzy.

***

Draco siedział przy stole, poprawiając szeroki rękaw grafitowej szaty wykończonej ornamentem w kolorze głębokiej czerni i leniwie przesuwał wzrokiem po uczniach oraz profesorach. Jednym uchem słuchał przemowy Harry'ego, który w wyszukanych słowach gratulował wszystkim zakończenia pierwszego roku nauki w nowej szkole. Uśmiechnął się lekko, gdy mężczyzna pewnym głosem instruował uczniów wyjeżdżających na wakacje do Francji lub Norwegii, gdzie mają się stawić i co powinni ze sobą zabrać. Sam napisał mu przemówienie, po tym, jak Potter prawie zjadł swoje pióro, próbując coś nabazgrać na którymś z kolei pergaminie. Harry był taki przewidywalny. Świetny strateg, doskonały mag i urodzony wręcz nauczyciel, jednak jako dyrektor… cóż, jak to mówią, głowa domu potrzebuje szyi, która pomogłaby się jej utrzymać i kręcić w odpowiednich kierunkach. Draco mógł sobie tylko pogratulować, że z tego zadania wywiązywał się po prostu perfekcyjnie.

- Draco! - Głos z lewej strony sprawił, że podskoczył lekko, a łyżeczka cicho stuknęła o jego zęby.

- Co?

- Zastanawiam się, o czym myślisz tak intensywnie. - Harry pokręcił głową, rzucając mu rozbawione spojrzenie. - Pytałem, co sądzisz o moim przemówieniu, ale najwyraźniej nic z tego, co powiedziałem, do ciebie nie dotarło.

- Potter, sam je napisałem, więc naprawdę nie sądzę, aby znalazło się w nim coś, czego bym nie wiedział. O ile trzymałeś się tekstu, ono po prostu musiało być perfekcyjne - wycedził, odsuwając od siebie talerzyk z niedokończonym ciastem.

- Przynajmniej nie zasnęli. - Harry wzruszał ramionami.

- Oczywiście, że nie. - Draco prychnął zniesmaczony. - Łatwo jest ględzić o niczym, przyprawiając słuchaczy o ziewanie, sztuką jest napisać takie przemówienie, aby podtrzymać ich ciekawość i sprawić, że poczu się zadowoleni. Oczywiście, sam nigdy byś sobie nie poradził i dlatego to ja muszę się tym zajmować.

- Och, doprawdy, nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. - Potter przewrócił oczami.

Zero szacunku dla jego pracy. Malfoy zacisnął zęby w przypływie złości.

- Wiesz co? We wrześniu to ty będziesz przemawiał, na pewno pociągniesz za sobą tłumy. - Harry wyszczerzył się radośnie.

- Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, jednakże, ku mojej rozpaczy, to ty jesteś dyrektorem i to twoja praca. - Draco uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy Gryfon westchnął rozczarowany. Tajemnicą poliszynela było to, że Harry nienawidził publicznych wystąpień i nieważne, czy za słuchaczy miał tłum oczarowanych wybrańcem czarodziei, czy po prostu grono uczniów.

- Głupota - Potter zajęczał cicho, zatykając usta kawałkiem pasztecika. Przez chwilę jadł w milczeniu, po czym podniósł głowę i spojrzał w kierunku Hermiony. - O której macie świstoklik do Londynu?

- O szesnastej. - Dziewczyna delikatnie wytarła usta serwetką. - Rodzice mają na mnie czekać przy wejściu na peron. Chcę zrobić jakieś zakupy, zanim Ron do nas dołączy.

- Sądziłem, że razem udajecie się do Anglii. - Potter pytająco spojrzał na przyjaciela.

- Mieliśmy, ale godzinę temu ojciec przysłał mi list, żebym pojawił się w domu przed wyjazdem. Najprawdopodobniej chce mi wręczyć długą listę zakupów, po które będę zmuszony wybrać się do, jakże jego zdaniem fascynujących, sklepów mugoli. - Ron zrobił nieszczęśliwą minę. - Dlatego dziś wieczorem wracam do domu, a jutro rano… sąd ostateczny.

- Ron! - Hermiona trąciła go łokciem w rękę. - To naprawdę staje się już nudne. Zupełnie nie rozumiem, co tak bardzo przeraża cię w tej wizycie. Moi rodzice nie są jakimiś potworami i nie jedzą rudych czarodziei na drugie śniadanie.

- Jakby jednak jedli, proszę odeślij mi jego resztki. Ludzkie komponenty są nieocenionymi składnikami do unikalnych wręcz eliksirów. - Draco wymownie spojrzał na Snape'a.

- Ocierają się też o czarną magię, więc wybacz, że nie skorzystam. Poza tym… - Mistrz Eliksirów zawiesił znacząco głos. - Sądzę, iż części anatomiczne pana Weasleya do tego stopnia przesiąkły jego niechęcią do eliksirów, że nawet jako ingrediencje mogłyby wejść z nimi w przykrą w konsekwencjach interakcję.

- Bardzo śmieszne. - Ron posłał Snape'owi nieprzychylne spojrzenie. - Jeżeli skończyliście już tę bezsensowną wymianę zdań, proponowałbym zająć się czymś poważniejszym, za godzinę aktywują się świstokliki uczniów.

- Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą. - Draco machnął lekko ręką, jednak wstał i spojrzał w kierunku siedzącego przy końcu stołu Fabiena, który na ten widok szybko wytarł usta serwetką, kiwając głową, że jest gotowy. - Spotkamy się za czterdzieści minut przed szkołą. - Malfoy, jakby od niechcenia, przesunął ręką po ramieniu Harry'ego i ruszył w kierunku Francuza.

***

W ogrodzie panował nieopisany gwar. Uczniowie żegnali się i przegrupowywali w zależności od miejsca, do którego mieli się udać. Ci z nich, którzy wracali do domów, otrzymali indywidualne świstokliki, druga grupa zebrała się wokół Fabiena, trzymającego w ręce kwiecistą koszulę, która miała uaktywnić się za dziesięć minut. Po trzecią grupę przybył sam Oliver Vendell, który ofiarował sporą sumę na wakacje dla najuboższych. Draco z niesmakiem obserwował, jak młody Malcolm stoi u boku ojca, pusząc się i każdemu przypominając, że to właśnie dzięki jego rodzinie synowie i córki biedaków mogą zakosztować trochę luksusu. Na szczęście z tego, co Malfoy wiedział, chłopak będzie przebywał z rodzicami i jego kontakty z kolegami zostaną mocno ograniczone. Wątpił, aby ciągłe przypominanie dzieciakom o szczodrości rodzinki Vendellów było czymś, czego szczególnie pragnęły.

O ile wszystkie dzieci z sierocińców wyraziły chęć spędzenia wakacji we Francji, o tyle wokół norweskiego ambasadora stało tylko dziesięciu uczniów, reszta, jak Draco słusznie przewidywał, postanowiła spędzić czas z własnymi rodzinami. Rodzice byli ważniejsi od luksusowych wakacji i chociaż Malfoy uparcie twierdził, że głupotą jest rezygnowanie z wypoczynku w czarodziejskim kurorcie, to jednak gdzieś w głębi zazdrościł tym, którzy z taką gorliwością powracali do domów.

Kątem oka obserwował też żegnającego się z Maksymilianem Samuela i nonszalancko opartego o kolumnę Joego, który od czasu do czasu z kamienną twarzą żegnał podchodzących do niego członków swojego domu. Chłopak zdecydował się zostać w szkole i nie wracać na wakacje do babki. Draco osobiście interweniował w tej sprawie u starszej pani Wallner. Na samą myśl o tej zimnej kobiecie mimowolnie się wzdrygnął. Ośmieliła się zasugerować, aby krnąbrnego chłopaka trzymać krótko i nie szczędzić mu batów, co jej zdaniem miało go odpowiednio wychować. Ostatkiem sił powstrzymał się od słownej obrazy, gdy wyraziła zadowolenie, że Joe dostanie się pod opiekę samego Malfoya, który jej zdaniem na pewno poradzi sobie z tym przeklętym dzieciakiem. Draco pochlebstwo odczuł jak policzek.

Odepchnął od siebie nieprzyjemne myśli, koncentrując się na żegnających się Granger i Weasleyu. Doprawdy, mogliby być chociaż trochę bardziej powściągliwi. Zachowywali się, jakby ich rozstanie miało trwać lata, a nie zaledwie jeden dzień. Hermiona udzielała swojemu chłopakowi ostatnich porad i tłumaczyła głośno, że koniecznie musi założyć ubrania, które dla niego przygotowała, gdyż w czarodziejskich szatach wzbudziłby niepotrzebne zainteresowanie. Ron wyglądał, jakby wahał się pomiędzy płaczem, a chęcią ucieczki. To naprawdę było zabawne, jak ludzie nie potrafili opanować swoich emocji.

Punktualnie o szesnastej przez błonia przetoczył się charakterystyczny dźwięk towarzyszący zbiorowej aportacji i panujący wokół hałas ucichł w ułamku sekundy.

- Zdumiewające, jak człowiek, który zmuszony jest przez dłuższy czas przebywać wśród jazgoczącej zgrai, docenia później ciszę. - Stojący obok niego Snape z wyraźną ulgą powitał spokój.

- Zawsze tak mówisz, a wraz z początkiem roku ogarnia cię ekscytacja, to samo było w Hogwarcie. Zrzędzisz dla zasady. - Draco spojrzał na mężczyznę z ironią.

- Nie bądź bezczelny. - Severus skrzywił się i odwrócił w kierunku wejścia do zamku. - Co powiesz na filiżankę mocno schłodzonej herbaty?

- Chętnie. - Malfoy siłą woli powstrzymał się od otarcia czoła. Szata, którą miał na sobie była może elegancka, ale w panującym upale zdecydowanie traciła swoje atuty. Zimny napój z pewnością był dobrym pomysłem.

***

- Więc zamierzasz opuścić mnie na cały tydzień. - Draco zamachał pergaminem, na którym eleganckim pismem wypisane zostało zaproszenie na odbywające się piętnastego lipca sympozjum Mistrzów Eliksirów.

- Wątpię abyś zdążył za mną zatęsknić. - Snape upił łyk zimnej herbaty z grubym plastrem cytryny. - Z tego, co zdążyłem zauważyć, ostatnio jesteś bardzo zajęty.

- Zabrzmiało, jakbym zupełnie cię opuścił. - Malfoy wywrócił oczami. - Zakończenie roku zawsze jest okresem, w którym czas jest na wagę galeona. Poza tym wiesz dobrze, że nadal spotykam się z osobami, które mogłyby coś wiedzieć o miejscu pobytu Lucjusza. Próbowałem nawet skontaktować się z matką, ale nie chce ze mną rozmawiać.

- Oczywiście, rozumiem twoje zaangażowanie w obydwie sprawy. - Snape kiwnął głową i usiadł w głębokim fotelu, poprawiając swą czarną szatę. - Niemniej, nasze popołudniowe spotkania już od dawna należą do przeszłości. Nie jestem idiotą, dobrze wiem jak spędzasz swój wolny czas.

- Samuel…

- Potter.

- Och, proszę cię. - Draco przewrócił oczami i prychnął rozdrażniony. - Kiedy masz jakiś problem, od razu mieszasz w to Harry'ego.

- Po prostu stwierdzam fakt. - Snape splótł ręce na piersi i spojrzał na niego badawczo. - Najwyraźniej pan Potter jest bardzo zajmującą osobą.

- Powinieneś wiedzieć, że jako zarządzający tą szkołą mamy wiele pracy. - Malfoy sięgnął po szklankę i zamknął smukłe palce na chłodnym szkle. - Prowadzenie zajęć, poprawa sprawdzianów… Dodaj do tego całą tę papierkową robotę, którą zleca nam ministerstwo i rozliczenia, których żąda rada nadzorcza. Naprawdę, pozostaje miało czasu na relaks.

- Wymówki. - Mistrz Eliksirów westchnął, a jego spojrzenie nieznacznie złagodniało. - Mnie możesz przekonywać do woli, że czas spędzony z Potterem to przede wszystkim praca. Zastanawiam się tylko, czy ty sam jesteś świadomy rzeczywistości.

- Rzeczywistość jest taka, jaką ją przedstawiam. Prozaiczna. - Draco zacisnął gniewnie usta. To miało być miłe popołudnie, a czuł, jakby chrzestny atakował go, odkąd przekroczył próg.

- Ile jesteście małżeństwem?

- Dziesięć miesięcy. Czyżby to był już ten wiek, w którym zaczynają się kłopoty z pamięcią?

- Zachowuj się. - Snape skarcił go delikatnie. - Dziesięć miesięcy to dużo czasu na to, aby kogoś dobrze poznać i… hmm… - potarł palcami podbródek, jakby zastanawiał się, jak sformułować dalszą część swej wypowiedzi - może… aczkolwiek nie musi, zaistnieć pewnego rodzaju zależność od partnera.

- Nie bądź śmieszny. To oczywiste, że w pewnym momencie człowiek zaczyna się przywiązywać. Nie odkryłeś niczego nowego w tym temacie. Jednak zapomniałeś o jednym. - Draco uśmiechnął się wymuszenie. - To nadal Potter. Być może lepiej poznany, ale nadal on.

- Opowiedz mi o nim. - Snape nagle podniósł się z fotela i podszedł do barku, skąd przyniósł karafkę cabernet, w której ciemnym rubinem połyskiwało wino Chateau Lafite Rothschild i rozlał je do kryształowych kieliszków.

- O Harrym? Przecież go znasz. - Draco spojrzał na niego zaskoczony.

- Oczywiście, że go znam. - Severus prychnął z niesmakiem. - Chcę, abyś przedstawił mi pana Pottera prywatnie.

- Po co?

- Draco, po prostu zrób to. Jest twoim mężem, być może potrafisz mnie przekonać, że na ciebie zasługuje. - Snape uniósł kieliszek w geście toastu i upił łyk.

- Bez sensu. - Malfoy z pewną niechęcią sięgnął po wino. - Cokolwiek bym nie powiedział, ty i tak masz już na jego temat wyrobione zdanie.

- Spróbuj.

- Hmm… - Draco zakręcił kieliszkiem, wdychając delikatny, dębowy aromat trunku, który najwyraźniej długo leżakował w beczce. - Harry jest… dobry.

- W jakim sensie? Jako bohater? Opiekun Samuela? Mąż? - Snape najwyraźniej chciał konkretów.

- Po prostu dobry. Lubi Samuela, co oczywiście doceniam, zajmuje się nim, rozmawia i czasami gra z nim w quidditcha, chociaż myślę, że faworytem mego brata w tej dziedzinie i tak stał się Weasley.

- A dla ciebie?

- Odgania koszmary. Rozumie wiele spraw i przyjmuje je bardzo naturalnie. Czasami… nocą, wspomnienia powracają i wtedy on jest po prostu obok. Jakby czuwał i wiedział, kiedy ma mnie dotknąć. - Draco skosztował wina i delikatnie uśmiechnął się z aprobatą. - Zrozumiał, że nie chcę o nich rozmawiać i nie naciska, chociaż sam opowiedział mi o swoich. Częściowo… Nie do końca. Sądzę, że każdy z nas ma jakieś tajemnice, o których woli nie mówić. Demony, których nie chce budzić przez głośne wypowiadanie ich imion.

- To pozytywne uczucie, gdy ma się świadomość, że obok nas jest ktoś, kto rozumie. - Snape nie wyglądał na rozbawionego, raczej na boleśnie świadomego istnienia grozy, która czai się w ciemnościach.

- Tak.

- Dalej.

- Jest inteligentny. - Uśmiechnął się, gdy ojciec chrzestny zakrztusił się winem. - Możesz w to nie wierzyć, ale tak właśnie jest. Wbrew temu, co myślisz, nasz wspólny czas to nie tylko pieprzenie się do nieprzytomności, chociaż jeżeli chodzi o seks, Harry jest…

- To akurat spokojnie możesz pominąć. - Snape uniósł rękę uciszając rozbawionego jego przerażeniem Draco. - Skup się na… nie wierzę, że to mówię, inteligencji Pottera.

- Jak mówiłem wcześniej, wiele rozumie. Czasami zaskakuje mnie jego rozległa wiedza na jakiś temat. Na przykład, gdy przygotowuję kolejną lekcję, czasami poruszamy temat zaklęć. Harry ma naprawdę ogromną wiedzę w tej dziedzinie. Nie wnikam, czy to zasługa poprzedniej pracy, czy po prostu gderanie Granger przez te wszystkie lata coś po sobie pozostawiło. Jest zaskakująco obeznany z tematem. Niecały tydzień temu rozmawialiśmy na temat zaklęcia Wingardium Leviosa. Banalnie prosty czar lewitacji. Zastanawialiśmy się nad jego zasięgiem, oddziaływaniem pomiędzy ciężkością a grawitacją i oczywiście wyraziliśmy żal, że nie wszystko można podnieść w ten sposób. Harry zasugerował możliwość rozbudowania mocy czaru dzięki dodaniu końcówki maksimum. Oczywiście, gdyby to było takie proste, już dawno zostałoby zrobione. Widzisz… - Spojrzał podekscytowany na Snape'a, który słuchał go uważnie. - Nie chodziło o to, że naprawdę chcemy zmienić zaklęcie. Cała zabawa polegała na tym, że po prostu rysowaliśmy zapętlenie, które pojawia się przy ruchu ręki i próbowaliśmy ustalić inny tor oraz konsekwencje takich działań. W końcu nie mieliśmy zamiaru mimowolnie stworzyć czegoś potencjalnie niebezpiecznego. To było… jak układanie puzzli, po prostu ekscytujące. - Uśmiechnął się szeroko.

- Więc pan Potter zna się na zaklęciach. - Snape skinął aprobująco głową.

- Nie tylko! Dzięki niemu dowiedziałem się wiele o mugolskiej rzeczywistości. - Draco podniósł się z fotela i zaczął krążyć po komnacie. - Wylądowali na księżycu, budują ogromne satelity, odkrywają gwiazdy, o których nam się nie śniło. Posiadają teleskopy o mocy przewyższającej wszystkie, które znamy. Ich dzieci uczą się zaawansowanej matematyki, historii, która sięga epoki dinozaurów. To niesamowite do czego są zdolni. Nie znają magii, a osiągnęli tak wiele. To wręcz frustrujące. rasa

- To nadal tylko mugole. - Snape skrzywił się lekko. - Mam nadzieję, że nie zmieniłeś zdania na ich temat.

- Oczywiście, że nie. - Draco spojrzał na niego z przerażeniem. - Nadal uważam, że jako czarodzieje stoimy dużo wyżej od nich. Jednakże nie sposób zaprzeczyć ich osiągnięciom i inteligencji. Co tylko umacnia mnie w przeświadczeniu, że nie powinni o nas wiedzieć. Ktoś, kto jest zdolny do zbudowania bomb o niesamowitej sile rażenia, byłby dla nas mimo wszystko dużym zagrożeniem. Nie twierdzę oczywiście, że nie poradzilibyśmy sobie, ale ilość ofiar… Harry zgadza się ze mną.

- Naprawdę? Pan Potter rozumie zagrożenie? - Snape uniósł brew z niedowierzaniem.

- Oczywiście. Może nienawidzić śmierciożerczych haseł o zupełnej eksterminacji, jednak doskonale zdaje sobie sprawę, czym groziłaby otwarta konfrontacja i wyjście z ukrycia.

- To zaskakujące. Myślący Potter, jak do tej pory, był dla mnie całkowitą abstrakcją. - Mistrz Eliksirów potarł końcówkę nosa w zadumie.

- Nie doceniasz go. Jest naprawdę mądry, a do tego zabawny i błyskotliwy. - Draco zatrzymał się przed kominkiem, wpatrując w niego niewidzącym spojrzeniem. - Potrafi mnie rozbawić i sprawić, że śmieję się… czasami nawet sam z siebie. Nigdy się przed niczym nie cofa. Rodzina jest dla niego jedną z najważniejszych rzeczy i gotów jest zrobić dla niej wszystko.

- Ty jesteś jego rodziną. - Snape przypomniał mu spokojnie.

- Tak… To dziwne prawda? Jestem rodziną Pottera. Rodziną, u boku której walczy i nie waha się dla niej zabić. - Głos Draco był cichy i stłumiony, jakby myślami przebywał daleko poza tą przytulną komnatą.

- Zabić?

- Kiedy stanął obok mnie, ratując Samuela.

- Och, tak. - Severus nerwowo dolał sobie wina. - Jest idealny prawda? - rzucił do niechcenia.

- Jest.

- I nic byś w nim nie zmienił?

- Nie.

- Kochasz go.

- Ta… Co? - Malfoy odwrócił się gwałtownie, wyrwany z własnych myśli. - O czym ty mówisz? Merlinie, czasami potrafisz mnie zaskoczyć swym tokiem rozumowania.

- Po prostu stwierdziłem fakt. Jesteś zakochany w Potterze. - Głos Mistrza Eliksirów był zupełnie spokojny, jakby oznajmiał rzecz tak oczywistą jak to, że o świcie wstaje słońce.

- Co próbujesz osiągnąć? Chcesz mnie do czegoś sprowokować? - Draco wwiercał w niego podejrzliwe spojrzenie.

- Oczywiście, że nie. - Snape prychnął głośno. - Po prostu doszedłem do wniosku, że powinieneś sobie uświadomić własne uczucia. Wiedzieć na czym stoisz. Oszukiwanie samego siebie jest ostatnią rzeczą, która jest ci potrzebna.

- Jestem wystarczająco świadomy, nie potrzebuję kogoś, kto mi o tym powie. - Malfoy niechętnie powrócił do fotela i opadł na niego zdenerwowany. - Nalej mi jeszcze.

- Jestem mile zaskoczony. Sądziłem, że będziesz się tego wypierał. - Mężczyzna pochylił się nad stołem, uzupełniając pusty kieliszek chrześniaka.

- Nie chcę o tym mówić. - Draco złapał pełny kieliszek i uniósł go do ust.

- Powinieneś. Tłumienie w sobie wszystkiego, to najgorsze co możesz zrobić - westchnął, przesuwając palcem po krawędzi szkła. - Czy Potter odwzajemnia twoje uczucia?

- Mogę się tylko domyślać. - Malfoy wzruszył nonszalancko ramionami. - Poza tym, nie chcę tego wiedzieć. Niewiedza często bywa błogosławieństwem.

- Dlaczego? - Snape poruszył się niespokojnie. - Dlaczego nie? Jestem ostatnią osobą, która mogłaby rozprawiać na temat miłości, ale jeżeli wierzyć poetom, to najpiękniejsze z uczuć.

- Miłość jest czysta, Severusie. - Draco spojrzał na chrzestnego kpiąco. - Ja nie jestem. Na takie uczucie trzeba zasłużyć.

- Powinieneś mu w końcu powiedzieć. Jeżeli naprawdę cię kocha, zrozumie. - Mężczyzna posłał mu karcące spojrzenie. - Poza tym, co to za bzdura z tą nieczystością? Rozumiem, że w twojej rodzinie szaleństwo objawiło się w osobie Belli, ale nie sądziłem, że wyciągnęło swe macki i po ciebie.

- To nie szaleństwo, to racjonalizm. Harry nienawidzi czarnej magii, a tej w szczególności. Gdyby się dowiedział, że zostałem nią skażony… że z własnej woli się na to zgodziłem. Nie ma wytłumaczenia. - Malfoy przymknął oczy i oparł głowę o zagłówek. - Nie zasługuję na…

- To Potter nie zasługuje na ciebie! - Snape poderwał się z fotela. - Zrobiłeś dla niego więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Więcej, niż ktokolwiek by się poważył. Nie liczą się metody, liczą się intencje!

- Bzdura, zobacz do czego doprowadziły mnie moje intencje. Pomyśl, gdybym mu powiedział… gdyby nie zrozumiał… jak mógłby to odebrać? O co mógłby mnie posądzić? - Głos Draco podniósł się o oktawę wyżej.

- Chyba nie sądzisz, że…

- Owszem, muszę brać pod uwagę wszystko. To zbyt ryzykowne. - Uniósł głowę i spojrzał ostro na Snape'a. - Obiecaj mi, że nigdy, w żadnych okolicznościach, nie zdradzisz mu tego.

- Draco…

- Obiecaj!

- To niedorzeczne!

- Obiecaj mi, że nigdy się nie dowie!

- Jesteś cholernie upartym bachorem! - Snape spojrzał na chrześniaka ze złością. - Obiecuję! Ale nie myśl, że popieram!

- Nie musisz. - Draco odetchnął z ulgą. - Nie chcę go stracić - dodał ciszej.

- Wątpię, aby do tego doszło. - Severus zawarczał wściekle. - Jeżeli to, co o nim mówiłeś jest prawdą, nawet by się nie zastanawiał nad tym. Prędzej by ci podziękował.

- Nie masz takiej pewności. Dlatego niech żyje w niewiedzy. Spokojny i szczęśliwy, na tyle oczywiście, na ile może być szczęśliwy ze mną, a nie z kimś, kogo sam by wybrał, gdyby dano mu wybór. - Spojrzenie Malfoya było miękkie i prawie czułe.

- Nic, co powiem, cię nie przekona, prawda? - Snape z rezygnacją przesunął palcami po włosach. - Co się z tobą stało? Zmieniłeś się. Merlin mi świadkiem, że jeżeli tak działa miłość, powinienem dziękować wszystkim mocom, że nigdy nie musiałem przez to przechodzić.

- Miłość jest piękna, Severusie. Tylko czasami pojawia się w nieodpowiednim miejscu, w ciernistym ogrodzie bez wyjścia.

- Potter jest głupcem, że jeszcze się nie zorientował. Twoje uczucia są dla mnie oczywiste.

- Jestem bardzo dobrym aktorem. - Draco wzruszył ramionami.

- Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, że ta gra sprawi, iż w końcu staniesz się zgorzkniałym i sarkastycznym człowiekiem?

- Takim jak ty? - Kącik ust Malfoya uniósł się leciutko. - Nie obrażaj się - dodał, widząc, jak mężczyzna zesztywniał po jego słowach. - Rozumiem.

- Czasami wydajesz się być niezwykle bystrym i inteligentnym młodym człowiekiem. Jednak tylko wtedy, gdy chodzi o innych, sam siebie oglądasz niczym ślepy głupiec, nie dostrzegając tego, co w tobie najważniejsze. - Snape w końcu usiadł z powrotem na fotelu. - Pozwól mi na ostatnie spostrzeżenie. Potter to mężczyzna, który wierzy w miłość. Kiedyś może pomyśleć, że nigdy jej od ciebie nie otrzyma, oczywiście zakładając, że cię kocha. Być może magia nie pozwoli mu na fizyczny kontakt, ale nie zabroni mu poszukiwań, a jeżeli znajdzie… - Zamilkł, widząc cień bólu na twarzy Draco. - Po prostu martwię się o ciebie.

- Ja…

Głośny huk aportacji przerwał Draco w pół słowa. Wraz z Sewerusem poderwali się z foteli na widok stojącego na środku komnaty Pottera, którego dłoń spoczywała na ramieniu Joego. Twarz Harry'ego była blada, a ręce trzęsły się nieznacznie. Rozgorączkowanym spojrzeniem omiótł Severusa, na Draco zatrzymując wzrok wypełniony bolesnym przerażeniem.

- Samuel zniknął - wychrypiał.



Wyszukiwarka